włącz to
Wiecznie niedoceniana. Poniżana. Zawsze chciała się wybić do przodu. Chciała postawić się wszystkim, ale była na to zbyt słaba. Śniła o nim . Śniła o świecie który był jedną wielką fikcją. Ona sławna lubiana, podpisywała autografy po udanym koncercie na Madison Square Garden. Piski fanów, wiwaty. Tylko ona i wielka scena. Stała na środku i śpiewała a tłum milkł by po ostatnim zagranym takcie móc znów wiwatować. Poźniej poznaje jego. Wysokiego szatyna o zielonych wręcz kocich oczach.. Ich spojrzenia się spotykają. Tłum ludzi idzie do przodu goniąc za miastem a oni stoją na środku głupiego zwykłego chodnika i patrzą sobie prosto w oczy. Potrafią zatrzymać czas .. Na kilka sekund, ale potrafią. Jej wypadły z ręki teczki z tekstami a jemu telefon z ręki. Nie zauważyli tego. Obdarowali się jednym, ale bardzo szczerym uśmiechem, i wystarczyło. Obiecali sobie że będą się widywać, ze będą się kochać do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej. Trzymali się za rączki, obdarowywali się pojedynczymi pocałunkami, ale niezbyt namiętnymi żeby za sobą tęsknić, żeby każdy następny pocałunek był zupełnie nowy jak pierwszy i ostatni zarazem. Dzwonili do siebie. Mimo sławy po koncertach wybiegali tylnym wyjściem chwytali się za ręce i biegli taranując ludzi jak Jack i Rose. Uciekali przed zawiłością zdradą i nienawiścią jednocześnie będąc zapatrzonym tylko w siebie. Żyli własnym nowym młodzieńczym życiem. Mieli swoje miejsce, za miastem . Takie miejsce tylko dla nich. Lekkie wzgórze za którym rosło duże, a wręcz ogromne drzewo. Na jego pniu wyryli serce a w nim dwa połączone inicjały: D+H .On gdy tam byli opierał ją o to drzewo i od czasu do czasu składając lekki pocałunek na jej usta patrzył jej w oczy i nie potrzebne były już słowa. Wystarczył wzrok i ta niewidzialna wiązka która łączyła ich źrenice. Z dnia na dzień coraz bardziej się kochali. Ona była jego tlenem a on był jej narkotykiem. Pocałunki nie były już tak niewinne lecz stały się bardziej pewne i zdecydowane. Przy drzewie nie patrzył tylko w jej oczy lecz przyciskał ją do drzewa i zachłannie całował. Ona oddała mu się cała a on nie wypuszczał jej z bezpiecznych obięć. Powiedzieli sobie że będą razem... że będą na zawsze ... na wieczność. Nikt i nic ich nie rozdzieli, nikt ich nie poróżni nie położy swoich brudnych łap na czystej, przejrzystej, drogocennej i starannie oszlifowanej miłości. Kariera minęła a oni dalej brnęli w siebie tylko że już coraz pewniej i śmielej. Postanowili że tamto wzgórze , że tam zostaną. Wybudują dom, ale najpierw się pobiorą , wychowają w nich gromadkę lokowatych dzieci , i dożyją późnej starości. Pewnego dnia chłopak złapał ją za rękę i zaciągnął do Kościoła. Stanęli przed ołtarzem. On w bluzie i zwykłych czarnych rurkach i ona w jego koszulce , obcisłych spodniach, i trampkach zamiast białej sukni i pantofli. Spojrzeli na siebie jak w tedy na chodniku. Identycznie. Powiedzieli sobie sakramentalne "tak" i wybiegli . Całowali się cieszyli. Wkrótce stanął ich wymarzony dom. Taki nieduży, z ogródkiem i huśtawkami. W środku podwórka stało to drzewo. To na którym pierwszy raz uwiecznili swe uczucie, gdy wyryli na nim swoje inicjały. Lata mijały. Nie kłocili się chociaż już długo byli małżenstwem. Tak jak sobie wymarzyli doczekali się gromadki dzieci. Wszystko pięknie wymarzona miłość szczęście na zawsze na dobre i na złe. Dalej trzymają się za ręce i patrzą w oczy. Dalej jest ta sama więź . Nadal te same oczy, ten sam dotyk, te same usta... Inny jest tylko czas.
Sen się skończył. Wstała ze smutną miną. Sięgnęła pod łóźko by wyciągnąć jego zdjęcie. By zobaczyć ten sam uśmiech, te same oczy, te same usta, tylko z jedną różnicą... Nie było dotyku, tego zapachu, usta nie mogły oddać pocałunku, ani powiedzieć kocham, ręce nie mogły się złapać,a ciała przytulić. To była ta prawdziwa szara rzeczywistość dziewczyny. Co noc miała ten sam sen. Znała go już na pamięć, ale nie chciała mieć żadnego innego. Co dzień też uświadamiała sobie jaka nikła jest szansa że jej sen się spełni. Nikt nie podał jej pomocnej dłoni... nikt nie przytulił, nie powiedział że kocha... nie pocałował.. nie spojrzał jak ten chłopak, wysoki szatyn o kręconych włosach, zielonych oczach i najszczerszym uśmiechu na świecie... nikt... tylko to jedno zdjęcie które miała pod łóżkiem... tylko ono... Mogła zażyczyć sobie jedno życzenie. Nie chciała żeby jej sen się spełnił... ona chciała się do niego przenieść i przeżyć go całego nie tylko duszą ale i ciałem. Teraz żyje w swoim śnie. Siedzi na huśtawce koło drzewa ze swoim ukochanym . On ją przytula, ją i ich prześliczną córeczkę Darcy. Jest szczęśliwa... szczęśliwa właśnie z nim..
Następne opowiadanie pojawi się jeśli dostanę 5 komentarzy :) miłego czytania:)
genialny imagin.<3
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie: http://mysterious-harry-styles-fan-fiction.blogspot.com/
Cudeńko <3
OdpowiedzUsuńPłaczę <33
OdpowiedzUsuńJeeezu ... pięknyy
OdpowiedzUsuńOoo ja piąta !! Proszę, dodaj kolejnyy ! ;**
OdpowiedzUsuń